Guatemala

Opuszczam Belize z którym było tyle kłopotu na wjeździe i z lekko ściśniętym żołądkiem podjeżdżam na granicę kolejnego państwa – Gwatemala.
Zatrzymuje się na wolnym miejscu, przed budynkiem, trochę na widoku, Rubikon przecież świetnie się prezentuje i od razu wśród kolejkowiczów robi poruszenie.
Z paszportem oraz dowodem rejestracyjnym (F1 SGGO) w ręku, wchodzę do budynku odpraw.

Pogoniłem wszystkich “opiekunów”, poza małym Jacksonem.
Chłopiec, może mieć 6 -7 lat, ma brązowy, czekoladowy kolor skóry, krótko przystrzyżone czarne gęste włosy. Oczy roześmiane i taki sam pogodny wyraz na swojej dziecięcej twarzy.
Ubrany w niebieska koszulkę i spodenki za kolana, na bosaka, chodzi obok mnie, krok w krok.
Nie przegoniłem go, bo nie jest dokuczliwy, nie wyciąga ręki i jak się okazuje, zna ścieżki i wie jak się poruszać po tej granicy.

Idziemy razem.
Pierwsze stanowisko, opłata wyjazdowa uiszczona.
W drugim, bez problemów, bez pytań, bach, jest pieczątka wyjazdowa.
W trzecim pan grzecznie zapytał czy będę jeszcze wjeżdżał do Belize? Odparłem nie, bach, pieczątka zwalniającą auto w paszporcie jest.

Nawet nie próbuję myśleć, że gładko poszło!

Spacerujemy sobie spokojnie po granicy Gwatemalskiej zbierając pieczątki, świstki i uiszczając opłaty.
Mały prowadzi mnie po kolei do wszystkich znanych mu miejsc.
Pomyślałem sobie, że na tej granicy jest mi dużo raźniej, ktoś mi towarzyszy i nie muszę wszystkiego odkrywać sam.
Mały chłopiec na bosaka.

Dezynfekcja za dziesięć USD- załatwiona.
Pieczątka wjazdowa- wbita.

Idziemy z małym zrobić fotokopie dokumentów, on wie gdzie i za ile.
W budzie na rogu, pod kocem schowana jest kserokopiarka, facet odrzuca koc, robi ksero, kasuje tyle ile mały wcześnie mi powiedział.

Stoimy przed lada, Jackson mimo ze nawet podbródkiem do niej nie sięga, to wyciągnął i położył na niej swą małą rączkę i puka …, rytmicznie poganiając w ten sposób grubasa.
Tak, za lada po drugiej stronie siedzi grubas i totalnie mnie ignoruje, mimo że stoję tuż przed nim.
Nie patrzy na mnie, a z moich obserwacji wynika, że zajmuje się wszystkim, i po prostu nie chce zacząć obrabiać moich dokumentów pozwalających mi na wjazd do Gwatemali.
Mały pewnie to wie, bo uporczywie i konsekwentnie stuka w ladę, jakby wiedział, że grubego tylko w ten sposób można poganiać.

Przed kolejnym okienkiem żołnierz z karabinem kazał wszystkim się odsunąć, a kasjerce przyjąć ode mnie opłatę.
Protestowałem, informuję, że mam czas, że poczekam w kolejce, ale wszyscy w których wymierzona była lufa karabinu zgodnie, bez protestów odstąpili.
Wygląda na to, że “biały” po prostu ma pierwszeństwo.

Pożegnałem się z małym Jacksonem, miałem przeogromną ochotę nawet go uścisnąć, ale się powstrzymałem w obawie by nie zostało to źle odebrane.
Wręczyłem chłopakowi dziesięciodolarowy banknot, mimo że nie prosił i nie wyciągnął ręki.
Cudowny chłopiec, wziął ten papierek za narożnik, tak jak się bierze wędzoną rybę za ogon lub tak jak by się go bał i
z tym banknotem widocznym w pełnej okazałości, poszedł go pewnie zanieść ojcu, na boso.

Zawsze w takich momentach nie robię ludziom zdjęć,czego później bardzo żałuje.
Brakuje mi potem tych postaci w mojej galerii, a pamięć z biegiem czasu zaciera ich twarze.