04.06.2019 65 km od Irkucka

Piotr w długim lewym zakręcie obiera optymalną ścieżkę do lądowania. Dosłownie czuć jak silny boczny wiatr z lewej strony napiera na skrzydła Antonowa i przechyla go jeszcze bardziej w trwającym naszym lewym zakręcie.
Schodzimy szybko, bardzo szybko, czuć pierwsze dotknięcie ziemi, podskok, kolejne i z głośnym dobiciem amortyzatorów siadamy na trawiastym lotnisku, wyrzucając nieprzerwanie spod kół gródki błota. Wylądowaliśmy na trawiastym, miękkim, pochyłym polu, które ktoś nieopatrznie nazwał lotniskiem nieopodal Irkucka.
Nie mam pojęcia dlaczego lądujemy w takich miejscach? Czyżby nasz rosyjski nawigator Andriej za planował dostarczyć nam dodatkowych wrażeń?

W przerwie jedziemy do niedalekiego baru, przydrożnego baru. Tam spożywamy obiad, jest trochę wolnego czasu zanim przywiozą paliwo, więc idę na spacer.
Po zatankowaniu i sprawdzeniu oleju w silniku, pakujemy siebie oraz wszystkie graty do wnętrza naszego aluminiowego AN-2.
Przechodzący obok mnie i Oli Piotr, kieruje do nas słowa: „dzieci, jak będziemy startować, bądźcie grzeczne tam z tyłu”
Mrozi mi krew w żyłach, bo wiem co miał na myśli, to jego niebezpośrednia forma przekazu.
Trzeba się w niego wsłuchać i go zrozumieć, by wiedzieć co chciał przekazać.
Zastanawiam się co zrobić, aby ułatwić mu start.
Wiem, że bierzemy za dużo paliwa,
wiem, że podłoże jest miękkie, po dzisiejszych opadach deszczu,
wiem, że pas jest za krótki,
wiem, że wieje boczny silny wiatr,
i wiem, że On to też wie!

Od pierwszego dnia borykamy się z problemem wagi, nasz Antek jest przeciążony. Zastanawiam się, co zrobić?
Rozmawiam z nim, jest jak zwykle oszczędny w słowach.
Przerzucamy wszystkie torby na przód samolotu, Ola przesiada się do mojego rzędu.
Widzę, że jest przestraszona, nie mówi o tym, wiem, widzę.
Przed startem Piotr z kabiny samolotu, odwraca głowę w moim kierunku, prawie niezauważalnie kiwa głową, co oznacza, że za chwilę podejmie próbę oderwania samolotu od trawiastego podłoża.
Docieramy na koniec gruntowego pola, bo inaczej tego miejsca nazwać nie można.
Kapitan przesuwa przepustnicę do przodu i zwiększa moc, stoimy w miejscu na zablokowanych hamulcach, silnik poprzez drgania i przepotężny hałas daje do zrozumienia, że pracuje na najwyższych obrotach.
Jeszcze chwilę to trwa, potem czuć zwolniony hamulec, ruszamy, a mokra glina wylatuje spod przednich kół i uderza w poszycie samolotu.
Robi tak jak powiedział, wysunie klapy dopiero na końcu pola, bo w pierwszej kolejności chce nabrać prędkości. Musimy oderwać się od tej gliny.
Pędzimy po trawiasto gliniastym podłożu i
Nabieramy prędkości, ale trwa to wieczność, cały czas mamy za małą prędkość.
Widzę przez okrągłe okienko jak klapy przesuwają się w dół. Oderwiemy się czy nie? Siedzimy z Aleksandrą w jednym rzędzie, łapiemy się za ręce.
Przed poprzeczną gruntową drogą, samolot ociężale, szarpany podmuchami silnego bocznego wiatru, w końcu odrywa się od ziemi i powoli nabiera wysokości.
Poczułem ulgę.
To był najtrudniejszy i najbardziej stresujący start w czasie tej podróży.
Piotr z kabiny pilotów, odwraca głowę w moim kierunku, lekki, wręcz niezauważalny uśmiech ulgi pojawia się na jego twarzy.
Delikatnym skinieniem głowy potwierdza, że niebezpieczeństwo zażegnane. Odwzajemniam uśmiech, rozumiemy się bez słów.
Nie pamiętam, a skoro nie pamiętam, to pewnie nie poznałem w swoim życiu tak wartościowego człowieka.