Cała moja długa przygoda z lotnictwem.

Pierwsze jakże fascynujące dwie godziny za sterami śmigłowca – Bielsko Biała, styczeń 2016 r.

A teraz, parę zdań wprowadzających dlaczego jak i po co się tu znalazłem.

O lataniu, marzyłem od dziecka, zresztą o czym to ja nie śniłem … 🙂
Już w w szkole podstawowej, marzyłem o wstąpieniu do wojskowej Szkoły Orląt w Dęblinie i zostaniu najlepszym pilotem myśliwców wojskowych.
Nie zrobiłem tego, conajmniej z dwóch ważnych powodów.
Pierwszy to taki, że mój ojciec służył w wojskach rakietowych Wojska Polskiego, a drugi ściśle wynika z tego, że któregoś dnia zabrał mnie nad morze i strzelaliśmy wspólnie do rękawów, które ciągnęły za sobą na niebie na niebie wojskowe samoloty.
Jednym z zadań które miały przypisane wojska rakietowe jednostki 1480 było zestrzeliwanie samolotów. Pomyślałem sobie, znam dokładność i precyzję mojego ojca, więc nie wyobrażam sobie być na niebie, wtedy kiedy on będzie szukał mnie w celowniku działka przeciwlotniczego na ziemi.
Domyślasz się, że porzuciłem tymczasowo marzenie o lataniu.

Ta niespełniona, chłopięca pasja, odzywała się we mnie co jakiś czas i w mniejszym lub większym stopniu przypominała o sobie.
Pewny tego, że wojskowym pilotem nie chcę już być, mimo, że ojciec dawno już w Wojsku Polskim nie służył :), szukałem innych statków powietrznych, które dadzą to “coś” i spełnią moje marzenia o lataniu.
Zacząłem jak mityczny Ikar, na skrzydle, tzn., paralotni, ale po tym jak musiałem szukać wiatru, a jeden z nielicznych podmuchów “posadził” mnie w kartoflach, pomyślałem sobie – to nie dla mnie, wiec kupiłem motor i pojechałem na Bałkany.
Potem była Balonowa Wprawa na Kresy Wschodnie i jak sama nazwa wskazuje balonem. I niby fajnie w tym koszu widoki można podziwiać, ale sterowność ograniczona, a potem autem do domu trzeba wracać, i ten balon ze sobą zabierać, bo pod wiatr sam jakoś nie chce wracać. Zniechęciły mnie te wszystkie działania i nie odkryłem w sobie pasji pilota balowego.
A, zapomniałbym, przyziemienie, inaczej lądowanie balonem czasami wygląda tak, że jak kosz o coś zahaczy, to można z tego kosza po wypaść. Nie muszę dodawać, że tak właśnie na jakimś polu się stało.
Powiedziałem nie!
I któregoś pięknego dnia, kolega Tomek z Zielonej Góry, zabrał mnie swoim prywatnym samolotem, do kilku ościennych, aeroklubowych lotnisk, po to bym w końcu “złapać bakcyla” i sam nauczył się latać.
Miałem poczuć samolot, stać się jego integralną częścią i odnaleźć w sobie nieodkrytą do tej pory chęć regularnego wzbijania się w powietrze.
Skończyło się jak zwykle, z przygodami.
Zaznaczam, to był ładny dzień, pilotowałem, zbierałem od kolegi pochwały, a że dobrze sobie radzę, że delikatnie pilotuje, że wzorcowo trzymam prędkość i wysokość.
Zaczynało mi się podobać i sielankowo było tylko do momentu, gdy popołudniowo-wieczorna mgła nie zaczęła mocno utrudniać nam bezpiecznego powrotu do domu.
Lecąc, kilka razy zwracałem się do kolegi.
– Tomek, weź stery
– chciałeś latać, to leć, musisz sobie radzić w każdej sytuacji
– przecież nic nie widać, weź te stery …
– leć!, też nic nie widzę
– k …. , nie jest wesoło, co?
– nie, wypatruj Grzesiek, bo tu gdzieś na trasie przelotu powinien być komin
– ja p….
– włącz światła, rzuca Tomek
– włączone, odpowiadam
– boisz się? pytam
– tak, leć

Wylądowaliśmy bezpiecznie, na trawiastym lotnisku aeroklubu, choć moje dłonie wyglądały jak bym prosto wyszedł z wanny lub basenu.
I wcale nie chodzi o to, że mocno ściskałem drążek sterowania, ale o to, że przez całą tą sytuację, mgłę, strach i niepewność, na moich dłoniach pojawiło się tyle potu, że dłonie wyglądały jak po kapieli.
Pewnie pomyślicie, że po wszystkich tych przygodach i doświadczeniach odpuściłem, to jesteście w błędzie.
Ja wiem, każdy normalny, trzeźwo myślący, rozsądny człowiek na dobre by zrezygnował i pewnie definitywnie zapomniał o lataniu, a tym bardziej o poszukiwaniu tej pasji w sobie, ale nie ja.
Tak, ja nie miałem zamiaru rezygnować, a pewnie wynika to z cech mojego charakteru, jakim jest konsekwencja w działaniu i nieustępliwość w realizacji planów.

Dlatego, kilka lat póżniej w Aeroklubie Ziemi Lubuskiej, czyli w Przylepie K/Zielonej Góry, z instruktorem wylatałem dziesięć godzin, jakimś tam podstarzałym ZLIN-em.
Polatałem, popatrzyłem w niebo, nawet na szkolenie chciałem się zapisać i … odpuściłem. To nie było to, czego szukałem.
Uświadomiłem sobie, że samoloty wykorzystywane do celów hobbistycznych, mają duże ograniczenia. Potrzebują określonej długości pasa startowego i podobnej ilości miejsca do lądowania, a to strasznie mnie ogranicza
i pozwala przemieszczać się tylko, pomiędzy siecią dostępnych lotnisk.

Ile to już prób, ile różnych statków powietrznych. Liczyliście? Ja też nie.
Siedzi czasami coś w nas, co nie daje nam spokoju, co nie pozwala zapomnieć.
Szybowce?
Piękne, niczym nieograniczone latają sobie cicho na niebie.
Wsiadłem poleciałem, nie raz, trzy razy i … z góry wiedziałem, że to nie ten kierunek.
Spróbowałem wszystkiego, czy będę musiał się poddać?

Wszystko zmieniło się pewnego jednego listopadowego dnia, na dalekiej Syberii, kiedy to wsiadłem na pokład prywatnego helikoptera lecącego nad terytorium Federacji Rosyjskiej.
Pierwsze pięć sekund tego lotu wystarczyło, abym zrozumiał, poczuł, wiedział. To jest właśnie to, czego tak długo szukałem, to jest spełnienie marzeń, to moje przeznaczenie.
nauczę się latać, zdam wszystkie egzaminy, zostanę pilotem śmigłowca.
Helikopter, startuje w pozycji pionowej, utrzymuje zawis, rozpędza się, leci, i ląduje wszędzie tam, gdzie masz odwagę go posadzić.
To znaczy praktycznie wszędzie, o czym miałem okazję się przekonać nie raz, zarówno w Rosji, jak i podczas szkolenia
Latanie, śmigłowcem stało się moim celem, nabrało nowego wymiaru, zakochałem się.
Co wydarzyło się dalej?
Ta opowieść dopiero nabiera właściwego kolorytu 🙂

Dzięki uprzejmości mojego przyjaciela Leonida, mieszkańca dalekiej Syberii, po wyciągnięciu jednego z trzech helikopterów znajdujących się w hangarze, na terenie firmy,
zostałem posadzony na zaszczytnym przednim siedzeniu, obok pilota Siergieja, który po krótkim, rzeczowym, aczkolwiek trochę oschłym powitaniu, rozpoczął procedurę uruchamiania silnika.

cdn …. w przygotowaniu 🙂
…. i miałem okazję polecieć nad daleką Syberią, podziwiając w dole, mijane osady ludzkie, rzeki, poligony, tajgę, by wylądować w gospodarstwie łowieckim, z pełną użyteczną przemyślaną infrastrukturą.