Cztery potężne silniki A 340 z ogromna siła zasysają wodę z mokrego pasa startowego lotniska SJO. Deszcz o tej godzinie jest tak pewny, jak …
Pilot, zwiększa ciąg, nabieramy prędkości, odkrywamy się od mokrego pasa startowego i gładko przedzieramy się przez czarne chmury wiszące nad stolica Kostaryki.
Kiedy za oknami ujrzeliśmy słońce, pilot przechylił samolot na lewe skrzydło i długim wielokilometrowym zakrętem w lewo powraca na właściwy kurs.
Do Madrytu ponad 9000 km.
Kiedy tak siedzę w wygodnym fotelu na pokładzie Airbusa i wyglądam przez okno myślę o moich podróżach!
Myślę o tych wszystkich ludziach, których poznałem, miejscach które odwiedziłem i przygodach które ostatnio przeżyłem. Wspominam USA i znajomych z San Diego, o Polonii z Tucson, o pięknym ciekawym Meksyku, o granicy z Belize, o dżungli w Gwatemali, brzydkim San Salwador, niebezpiecznym Hondurasie, urokliwej Nikaragui i drogiej Kostaryce.
Myślę o strachu, który czasami mi towarzyszył, przed wyprawa oraz w jej trakcie.
Myślę o tym jak bardzo bałem się wjechać do Meksyku, potem w nocy jak jechałem przez „czarne” Belize i o incydencie z bronią w Hondurasie.
Ale na pytanie czy było warto to zrobić, odpowiem, tak! Było warto!
Znosiłem niewygodny i padałem ze zmęczenia. Warto, było sprawdzić jak to jest w rzeczywistości. To chyba jest ideą podróży, pojechać, spróbować przeżyć zobaczyć. Jeśli się uda wrócić, to dobrze. A potem w zaciszu domu, gdy trochę odpocznie, gdy zregeneruję już siły, znowu zacznę planować, oceniać ryzyko i pakować torbę.
Po przeszło 40 dniach podróży (ten czas tak mija, wcale nie liczyłem dni, zatracilem się gdzieś w czaso przestrzeni na drodze) wracam na „chwile” do domu.
Tęskniłem za nim.