30.05.2019 Psków – Orlowka

Spotykamy się na lotnisku w Pskowie o 8.30, nikt z całej załogi, ani uczestników nie poszedł na terminal odpraw jak przystało na rejsowych pasażerów, tylko wszyscy udali się i weszli do budynku administracyjnego międzynarodowego lotniska, a ci nas normalnie wpuścili – to się nie dzieje naprawdę.

Odprawa w pomieszczeniach administracyjnych Pskowskiego aeroportu. Siedzimy w salce konferencyjnej piloci oznajmiają, że pierwszy wylot zaplanowany lot o godzinie 9.00 zostaje przełożony na 10.00,
startujemy o 10.15, bo nas obsługa lotniska ponagla.
Pośpiech i wypchnięcie “lotu do Tokio” spowodowane jest tym, że około południa na lotnisko przybędą przedstawiciele władz, wojskowi i inne ważne osobistości. Po tej godzinie nie wylecimy, lotnisko zostanie zamknięte dla ruchu powietrznego.

Pogoda jest bardzo ładna, wysoka przejrzystość powietrza, a widoki za oknem zachęcają do podziwiania zmieniających się krajobrazów. Nastawienie i humory uczestników wewnątrz AN -2, dobre.
Lecimy do kolejnego miejsca, pełni nadziei, wiedząc i wierząc, że kolejne spotkania z sympatycznymi ludźmi, oraz nowe przygody są tuż przed nami. Lecimy im na spotkanie, na pewno je dogonimy.
Ok 12.20 doganiamy wczorajszą pogodę, pojawiają się czarne nisko zawieszone chmury. Jest trochę nerwowo, jak przysłaniają nam ziemię.
Dolatujemy do Orłowki, tam szybkie dość sprawnie zostaje wykonana procedura czynności zatankowania 400 litrów benzyny i sprawdzeniu poziomu oleju w silniku.
W barze na terenie lotniska jemy dobry, przygotowany dla nas, kilkudaniowy obiad. Jest czas na kawę i wafelki.

Zadowoleni udajemy się do naszego statku powietrznego, powoli szykujemy się do startu. Przed nami kolejny odcinek tego dnia.
Dosiada się kolejny pasażer, a co z tym idzie kolejne kilogramy. Nie tylko ja podzielam to zdane, że jesteśmy przy granicy maksymalnej masy startowej.
– wszyscy?
– tak, zgodnie odpowiada kilka osób,
– drzwi zamknięte? beczka przywiązana?
– tak, potwierdzam z końca samolotu
Siadam na swoim miejscu, z miejsca gdzie tankowaliśmy ruszamy w kierunku pasa startowego, a moje przerażenie nagle i gwałtownie rośnie …
Siedzę na swoim miejscu i normalnie, wewnętrznie czuję, że …. ominęliśmy tą dziurę.
A sekundę póżniej Piotr, skręca samolotem, a ja bezgłośnie krzyczę “ja p ….”
Zrywam się z fotela i natychmiast ruszam w kierunku drzwi aby natychmiast je otworzyć.
Wyskakuję, za mną wysiada kilku z pozostałych uczestników, kilku z nich jeszcze nie domyśla się co się stało.
Silnik jeszcze pracuje, mamy pełne zbiorniki.
Tylko cudem uniknęliśmy nieszczęścia.

W czasie próby wyciągnięcia samolotu ze studzienki, gdy każdy najlepiej wie co zrobić, Paweł pokazuje siłę charakteru i krzyczy.
– Ja dowodzę i h…., inni pomagają!

Ktoś z uczestników wypowiada zasłyszane wcześniej słowa; “Na tej wyprawie nie ma dwóch wielkich nieobecnych – Orlińskiego i Koperskiego”
To stwierdzenie będzie się pojawiało praktycznie każdego dnia w czasie tej wyprawy.

cdn.. to co poniżej jeszcze opiszę

„jesteśmy ślepi i głusi” – słyszę mimochodem stwierdzenie. Wyjaśnienie tych słów przychodzi niespodziewanie szybko – to wymaga komentarza.

– Tadeusz co robisz?,pytam.
– próbuję nasmarować kompas, zardzewiał i nie mogę go nastawić
Tak wygląda nasza podróż.