Poniedziałek 17 września 2012
po czterech miesiącach podróży autem na trasie Władywostok – Zielona Góra oraz pokonaniu 21 477 km ostatecznie dotarłem i zaparkowałem samochód na podjeździe przed domem.
Wyobraź sobie, że wcale tego nie chciałem, odwlekałem ten dzień tak długo, jak tylko mogłem.
Zwolniłem, pokonywałem krótsze dystanse, spędziłem kilka dni w Odessie rozkoszując się widokami, wolnością i słońcem.
Zwolniłem, by pogodzić się z myślą, że zbliżam się do końca podróży. Potrzebowałem więcej czasu, aby to zaakceptować, godzin lub dni, których w tym momencie już nie miałem.
Wyruszyłem w podróż 23 czerwca 2012 roku, rozpoczynając ją w dalekowschodnim Władywostoku. Ten pierwszy dzień, (zaraz po odbiorze samochodu z portu) napawał mnie radością, euforią, nadzieją, choć nie ukrywam, że obawy i strach uciskały mi żołądek.
W głowie pełno myśli, wątpliwości, pytania, na które wtedy nie znałem odpowiedzi;
– jak daleko do domu?
– czy wszystko dobrze się ułoży?
– czy będzie bezpiecznie?
– jak będzie na granicach?
– czy podołam wyzwaniom i czy zrealizuję ten ambitny plan?
– czy wystąpią awarie w pojeździe? A jeśli tak, to na ile poważne?
– jakich ludzi spotkam po drodze?
– gdzie przenocuję, gdzie zatankuje, co i gdzie zjem?
Wróciłem do domu w drugiej połowie września; zauroczony, spełniony i … smutny.
Ta podróż jak wielki oceaniczny wir, z każdym kolejnym dniem wciągała mnie w “otchłań” podróży głębiej i głębiej.
Syberyjskie niezbadane przestrzenie, mongolski piasek pustyni, kazachskie stepy, piękne wysokie góry Ałtaju, ludzie i “droga” mocno zamieszały mi wtedy w głowie 🙂
Ktoś ze znajomych dzwoni do mnie i pyta, – kiedy wracasz? – nigdy, odpowiadam spokojnie, ale przewrotnie.
Kończymy rozmowę, rozłącza się zdziwiony, nie rozumie mnie. A ja jadę dalej…
Dzisiaj, przed domem, nawet gdybym tylko przepakował rzeczy, to dalej już nie pojadę!
To trudne i niewykonalne, dzisiaj nie, … może jutro?
Przejechałem całą Azję, kierunek do domu wyznaczał kompas a na nim magiczne 275 stopni, potem mapa, często rozjeżdżony i kręty szlak.
W tej wspaniałej podroży, gdzie jeszcze nic, tak na dobre się nie zaczęło, wszystko co się wydarzyło cholernie za szybko się skończyło!
Przygotowania do wyjazdu pożerały dni i tygodnie. Potem formalności, wizy, pozwolenia i tłumaczenia dokumentów.
Układanie trasy, mapy i godziny spędzone w warsztacie na przygotowaniu JWRa – Jeep Wrangler Rubicon.
Przed tak trudną wyprawą nie ukrywam, często odczuwałem obawy i miałem tysiąc pytań na które wtedy nie znałem odpowiedzi.. To nie był strach, to forma oczekiwania i niepewności, ale też ekscytacji z tego co ma się wydarzyć. Przyszłość której nie znamy.
A teraz siedzę w samolocie lecącym z Moskwy do Władywostoku, i myślę o tym, że za parę dni wyruszę w podróż do domu, bo kontener w którym znajdował się JWR wysłany z Zielonej Góry, w końcu dopłynął do dalekowschodniego portu, czeka na odprawę i na mnie.
Wyruszyłem sam, jadę od kilku dni i gdzieś w nieznanej części świata, na dalekiej Syberii, któregoś dnia uświadamiam sobie, że ta wyprawa już trwa. Że wszystkie długie godziny przygotowań, lek przed nieznanym, zmieniły się w najwspanialszą podróż mojego życia.
Azja pokazała swoją gościnność, różnorodność, dała mi kulinarny przekrój smaków oraz to po co tam pojechałem – piękno przeżycia prawdziwej, niepowtarzalnej przygody jakiej dotąd w swoim życiu nie poczułem. I choć granice wszystkich państw przez które przejeżdżałem oraz wszystkie służby mundurowe niezaprzeczalnie dały mi się we znaki, to tęsknię za nią.
Azję pokochałem i na zawsze stała się moja.