US ARF ACADEMY, USA

W Colorado Springs, mieści się szkoła pilotów US Air Force Academy.
Postanowiłem ja zobaczyć, bo pewna jej część dostępna jest dla zwiedzających.

Wbijam w GPS jako atrakcję turystyczną US AFA i zgodnie z wytycznymi na ekranie kieruję się do visitor centre.
Powoli podjeżdżam pod bramki, w kolejce równo sunacych samochodów, z nawigacji słyszę głos “jesteś na miejscu”, ale żolnierz w mundurze z elektronicznym terminalem na przedramieniu i postoletem przy pasie pyta:
– Sir, military id, please!
– I dont have military id. I”m tourist. I”m going to the visitor centre.
– To nie ten wjazd, tu tylko wojskowi, zawróć, zjazd 156b z drogi I 25. Nie pada żadne zbędne słowo, posłusznie wykonuję polecenie, mimo że był uprzejmy, to jednak cholernie stanowczy i te … przyciemniane okulary!
Zjazd 156 b który odszukałem, też prowadzi do bramek, przy których stoją uzbrojeni żołnierze, ci na szczęście nie chcą military id.
Wszystko jest tak zrobione, że do pewnych stref się nie wjedzie, wszystkie bramki otwiera się kartami dostępowymi. Do i z visitor center prowadzi jedna droga.

Po obiedzie, przed wyjazdem w góry wybieram się jeszcze na krótki spacer po downtown Colorado Springs. Jest chłodniej, powiedziałbym przyjemnie ciepło, 33 st. C, to o 11 mniej niż wczoraj.
Zamawiam kawę w Starbucks, siadam na zewnątrz przy wystawionych stolikach i korzystając z bezpłatnego WiFi, przegladam pocztę @ w telefonie.
Ruch w mieście niewielki, upał wygnał wszystkich do chłodnych klimatyzowanych pomieszczeń.
Podchodzi do mnie młody, uśmiechnięty, dobrze wyglądający chłopak.
Ma krótkie spodenki, koszulkę, trampki na nogach i torbę przewieszoną przez ramię.
– skąd jesteś, pyta
– z Polski, z Europy, odpowiadam
Wyciąga rękę w geście powitania, nie odmawiam.
– widzisz, mówi, ja jestem stad, a Jezus jest tam w niebie, równocześnie pokazując w górę.
Delikatnie uderza w struny gitary, gra jakiś utwór i luźnym nieśpiesznym krokiem, z ta torba przewieszoną przez ramię odchodzi prawie pusta ulicą.
Odprowadzam go wzrokiem, tak długo, zanim nie zniknie w warstwach gorącego falującego powietrza. Zastanawiam się jeszcze przez chwilę nad tym zdarzeniem, ale to krótkie spotkanie nie pozwala mi go ocenić.

Nocuję w górach, miejscowość Buena Vista położona jest na wysokości ponad 2450 mnpm.
To takie małe miasteczko z jedną główną ulicą, wzdłuż której ciągną się sklepiki, bary, fryzjer, muzeum i bank. Jest też stacja kolejki i mnóstwo staroci.
Życie mieszkańców w ciągu dnia i po zachodzie słońca toczy się właśnie tu, na głównej ulicy. W jednym z lokali jem pyszny makaron z brokułami, cebulą, szparagami i wołowiną.

Przenoszę się obok, w typowym amerykańskim barze po garażu piję piwo.
To miejsce było kiedyś warsztatem, nieznacznie przerobione, z wysokim sufitem i świetnie urządzone, bardzo mi się podoba.
Live music różnych wykonawców, świetna atmosfera, tańce, ładna barmanka w krótkiej spódnicy, kolejny wykonawca na scenie, ten klimat tworzy niezapomnianą atmosferę.
A przez uchylone warsztatowe bramy, widać piękne wysokie góry!

Podróż nabiera kolorów, jestem szczęśliwy, znowu niebezpiecznie mnie wciąga …
W kącie, zwinięta w rulon stoi zapomniana przez wszystkich mapa Europy.