Skąd, dokąd…?

Miałem wstać o piątej rano, ale że w domu rzadko mi się to udaje, więc i tym
razem skończyło się na planach.
To nic, w podróży nie można się spieszyć, mimo że zaplanowałem na dzisiaj do przejechania
dość długi odcinek.

Na śniadanie czekoladowy muffin i kawa.

Droga, kolejne kilometry, wspaniałe widoki i dzikie zwierzęta po drodze.
Prawie jak w parku Yellowstone, są bizony po lewej, szara kozica na skałach, w
jeziorze kaczki i czarny niedźwiedź przy drodze po prawej.

Jest prawie osiemnasta gdy wyjeżdżam z Wotson Lake. Nie bardzo mi się tu podoba,
dlatego postanowiłem, że poszukam innego miejsca na nocleg.
Jak na tą godzinę, to jest potwornie gorąco, bo słońce na niebie jeszcze wysoko stoi.
A zanim na chwilę za horyzontem się schowa będzie na niebie jeszcze ponad siedem godzin.

Ruch zmalał, droga prawie pusta, dobrze się tak jedzie.
Zjeżdżam z góry, słońce nie świeci mi w twarz więc widoczność jest dobra.
Z naprzeciwka pod górę mozolnie podjeżdża rowerzysta, sam.
– Ciekawe jak długo dziś jedzie – myślę.
Byłem tak zajęty rozmyślaniem, że nawet nie zdążyłem mu się przyjrzeć, gdy już go minąłem.
– Mogłem się zatrzymać i zapytać czy ma wodę – wyrzucam sam sobie.
Nawet nie zwolniłem, lekko tylko przykładam nogę na pedał hamulca i jadę dalej.
Targany wątpliwościami przejechałem jeszcze 2 kilometry. Nie!

Zawracam. Może jest wykończony, ten odcinek drogi jest cholernie długi, może
nie mieć już wody. Jest tak gorąco!
Podjeżdżam, równam się z nim, patrzy na mnie zdziwiony i zwalnia.
Zanim do niego dotarłem zdążył pokonać następne wzniesienie
– Hej – witam się z nim przez otwarte okno pasażera.
Lekko zdziwiony zatrzymuje się, zasiada z roweru.
Nie zdążył jeszcze odpowiedzieć na moje powitanie, gdy pytam:
– Wszystko u Ciebie w porządku, chcesz wodę do picia?
– Tak chcę, chętnie się napiję – odpowiada.

Teraz widzę, jak mocno jest zmęczony ale też zdziwiony moim zachowaniem.
– Gdzie jedziesz? – pyta mnie.
– Na Alaskę, odpowiadam.

Jeszcze bardziej zdziwiony odwraca się i pokazuje, że to w przeciwnym kierunku. On wraca z Alaski.
– Tak wiem, zawróciłem tylko po to by zapytać czy masz wodę – odpowiadam.
Widać niedowierzanie na jego twarzy.
– Skąd jesteś? – pytam
– England.
– A Ty?
– Z Polski
– Myślałem, że francuz, taką masz urodę.

Rozmawiamy, oparty o ramkę otwartego okna patrzy na mnie, widać że myśli.
Otrzymaną butelką wody lekko uderza o drzwi, w końcu mówi:
– Jesteś pierwszym Polakiem, którego poznałem i który jest OK.

Zrobiło mi się miło. Mam nadzieję, że od tej pory będzie miał lepsze zdanie o naszych rodakach.
Zastanawiam się czy tam w Anglii Polacy mu dokuczyli. Ciekawe, czy tak jak ja odnotuje gdzieś w swoim dzienniku podróży fakt, że Polacy są ok.

Postanowiłem przyglądać się wszystkim mijanym rowerzystą i za każdym razem pytać pytać czy czegoś nie potrzebują.

Ten krótki postój dobrze mi zrobił, pięćset km przejechanych dzisiejszego dnia w tym upale mocno mnie wykończyły, postanowiłem pojechać dalej.
Mimo ograniczenia do “setki” tempomat ustawiam na 112 km/h. Po drodze szukam noclegu.
Znalazłem go przy małej stacji benzynowej w prostych drewnianych domkach nad jeziorem.
A w barze na kolację znalazłem ręcznie robione, przepyszne, podsmażone ruskie pierogi z cebulą i boczkiem.

Terytorium Jukonu, północna część Kanady.