Mongolia, pierwsza wizyta 2012 r.

Mongolia.

Gliniasta, trawiasta, żwirowa, piaskowa, nie asfaltowa. Ciągnie się tak setkami kilometrów dróg.
Dni trzeba żeby ją pokonać.
Jest pełna kolein, czasami górzysta, potem pustynna z dziesiątkami rozchodzących się szlaków w różnych kierunkach.
Bez mostów, bez drogowskazów.
Kompas, mapa i punkty orientacyjne, to najważniejsze nawigacyjne “przybory”.
Trzeba też pozbyć się strachu by setkami kilometrów nawigować na azymut, cały czas sprawdzając swoje położenie na mapie i z otoczeniem.

Droga w Mongolii biegnie przez płaskie oraz górzyste tereny, deszcz ją czasami za dnia zmywa tak silnie, że pojawiają się rzeki, których dwie godziny temu jeszcze w tym miejscu nie było.
Bywa, że porośnięta jest trawą, na której wypasają się dzikie konie.
Droga wije się poprzez wysokie góry na wysokościach ponad 2000 mnpm., a wtedy piękne czyste błękitne niebo łączy się z odległym horyzontem .a wtedy towarzyszy jej wysoka Mongolski klimat charakteryzuje się gorącymi latami (w czasie podróży temperatura wynosiła +37 st.C, oraz mroźnymi zimami.

Dawno temu czytałem książkę pt. “Wielka Wyprawa”, opisującą min. podróż przez Mongolię, tamte wspomnienia miałem w głowie przez wiele lat.
Opisy i obrazy, które zapamiętałem z przed lat, urzeczywistniły się dzisiaj tu, w czasie podróży, gdy rozpoznajesz miejsca o których czytałeś. Jakie to piękne, jakie wzruszające.
Bohaterowie tamtej wyprawy pokonywali ten sam odcinek w 2000 roku, dzisiaj, dwanaście lat później, ja dokonałem i zastałem go w takim samym stanie.
Ta droga nie zmieniła się od lat.

Śpimy w namiotach, zawsze w dowolnie wybranym miejscu, po prostu zatrzymujemy się i rozbijam obóz.
Przestrzenie są bezkresne i czuć magię miejsca, czujesz się wolny.

Z naprzeciwka nadjeżdża rowerzysta, im bliżej jesteśmy tym coraz wyraźniej widzę jak przygląda się naszemu pojazdowi.
Rzuca rower na bok, staje, czeka aż dojedziemy.
Marek, pochodzi z Lublina, jedzie samotnie na rowerze już drugi miesiąc.
Odwrotną trasą do naszej, chce pokonać Mongolię, dotrzeć do Ułan Bator i dalej nad Bajkał.
To miejsca z których wracamy, które z Piotrem już odwiedziliśmy.
Rozmawiamy dobra chwilę, wymieniamy się uwagami, rozmawiamy o bezpieczeństwie i drodze.
Z naszych zapasów wręczamy mu trochę żywności w czekoladę i butelkę wódki.
Dziękuje, wyraźnie zadowolony.
Wiem, że nasza żywność doda mu trochę radości i energii w jego samotnej wyprawie.
Jedziemy dalej, każdy z nas w swoją stronę, każdy przecież ma swoja drogę, ma swój cel.

Kolejna noc w namiotach, tym razem na wysokości 1728 mnpm., jest chłodno, plus dziesięć stopni Celsjusza.
Schowałem się w namiocie, wlazłem do śpiwora ale poduszkę i głowę wystawiłem na zewnątrz.
Leżę i obserwuję niebo, które pewnie z powodu wysokości na jakiej się znajdujemy, oraz z braku zanieczyszczeń i świateł miast jest tak granatowe, ostre i czyste,
że dochodzę do wniosku, że nigdy dotąd takiego nie widziałem.

Piotrek, już po raz trzeci w ciszy i świetle latarki przeszukuje Rubicona, zapodział bowiem gdzieś swoją ładowarkę do telefonu, przez co jest mocno podenerwowany ….
bo jak on teraz bez telefonu będzie wysyłał codzienne raporty do żony?
Zanim skończył poszukiwania, nie licząc gwiazd, usypiam.