Kazachstan

Jest noc, taka ciemna, czarna, bez gwiazd.
Jedziemy przez pustynne rejony Uzbekistanu w kierunku granicy z Kazachstanem.
Ten odcinek, to czterysta kilometrów prostej, dość dobrej jakościowo drogi, z rozciągającą się dookoła pustynią, poza tym nie ma nic.
Mocno skupiony, wpatrzony w czarną otchłań drogi Zdzisiek, prowadzi jak w transie, nie chce zmiany. Mimo, że siedzę obok, zasnąć nie mogę.
Kończy nam się paliwo, w napięciu nocy czekamy na zapalenie się żółtej ostrzegawczej lampki oznaczającej rezerwę.
Problem jest o tyle duży, bo w całym Uzbekistanie na stacjach benzynowych nie ma ropy.
Do granicy pozostało jeszcze 200 km, a my jedziemy na oparach. Próbujemy w nocy kupić paliwo od kierowców TIR, ale nie mają lub nie chcą sprzedać – jak to w nocy.
Po drodze, w środku niczego, na pustyni, dostrzegamy słabo oświetlony, ale pracujący o tej porze mały bar.
Prowadzący ten przybytek Uzbek, deklaruje, że ma w szkolnym autobusie dodatkowych dwadzieścia litrów, które może nam sprzedać.
Ten bar, ta okolica i właściciel trochę nie budzą zaufania, ale czy mamy inne wyjście?
Boję się kupować paliwo z nieznanych źródeł, nie mam bowiem już zapasowego filtra paliwa w aucie.
Jeśli w paliwie będzie woda, lub inne zanieczyszczenia, pewne jest to, że tą noc spędzimy na pustyni.
Ryzykujemy, nie mamy przecież w tej chwili innego wyboru, przelewając nocą paliwo do Jeepa, myślę tylko o tym aby JWR gładko to przepalił.
Pokonujemy pierwsze kilometry, nic, potem kolejne i kolejne, a już wiem, że będzie dobrze 🙂
Uff!
Jest 22.20 do granicy jeszcze ok. 30 km. W okolicy próżno szukać noclegu, a przez problemy z paliwem, nie rozkładamy na razie namiotów.
Siedzimy ze Zdziśkiem obok siebie w budynku przejścia granicznego, w takich szkolnych, starych, zniszczonych ławkach.
Nad nami stoi wyższy rangą młody oficer i odgrywa niezłe przedstawienie.
Jest już pierwsza w nocy, a my pod dyktando, tak ze słuchu, każdy najlepiej jak umie, piszemy oświadczenia, polskie litery, rosyjskie znaczenie słów – przecież tego nikt nie jest w stanie przeczytać.
Pogranicznik mówi że to konieczne, w przeciwnym wypadku nie oddadzą nam zatrzymanych paszportów.
Oświadczenia informują, że będąc w Uzbekistanie, nieświadomie, po 3 dniach pobytu nie zameldowaliśmy się na najbliższym posterunku Policji.
Oficer upomina i strofuje nas jak uczniów, pokazuje plik podobnych oświadczeń turystów z całej europy.
Przeglądam kilka, a z wczorajszą datą znajduję oświadczenie francuskiej turystki.
Na tej granicy, to mocna broń!
Już wiemy, że będzie kosztowało, ile tego jeszcze nie! Przedstawienie przecież dopiero się zaczęło, mamy pierwszy akt spektaklu, z nami w roli głównej.
W akcie drugim, próbujemy negocjować, ale strasznie poważna mina i częste telefony do rzekomego komendanta budzonego w środku nocy, mają podkreślić powagę sytuacji w której się znaleźliśmy.
Wiem, że wyjdziemy z tego obronną ręką.
W trzecim akcie płacimy, przecież w tej sztuce, zakończenie zawsze jest takie same. Wysokość kary “można” zaakceptować, powiedzmy nie była przesadzona.
Jedno wiemy na pewno, te pieniądze nie trafią do budżetu…
Nocnych przygód ciąg dalszy…, i co wcale nie jest śmieszne, ciąg dalszy rozgrywa się na tej samej granicy.
Przy sprawdzaniu samochodu, kolejny mądry wyższy stopniem wojak bierze krzesło, siada obok JWR i na naszych oczach ćwiczy żołnierzy.
Stoję jak zahipnotyzowany, normalnie nie wierzę, mamy pokaz wojskowej musztry o trzeciej nad ranem. Granica Uzbecka.
Kolejna scena, żołnierze służby zasadniczej podchodzą do klamek JWRa, oficer krzyczy, ci odskakują jak poparzeni, padają na ziemię i co robią … pompki.
Dopiero później zaczyna się “”rutynowa” kontrola zawartości naszego auta.
Stoję jak wryty, a w głowie jedna pocieszająca myśl – jak to dobrze, że u nas nie ma już granic.
Tego durnia, który zafundował nam to nocne przedstawienie, po jakimś czasie rozbolała głowa, prosi nas o tabletki przeciwbólowe.
Wręczam gościowi dwie sztuki, może z innych “dolegliwości” też go wyleczą, ale czuję, że sam też powinienem wziąć – przed każdą granicą w tym rejonie.
To najgorsza granica w czasie całej tej podróży.
Zostaliśmy wpuszczeni na teren przejścia około godziny 23.00 a opuszczamy ją przed szóstą rano, gdy na dworze na dobre zaczęło świtać.
Spędziliśmy tu siedem długich godzin, a zanosiło się na długie “koczowanie” bowiem wiele osób czeka na dworze, przed płotem z siatki już drugi dzień.
Granica i ludzie tam pracujący traktują to zamknięte miejsce, otoczone drutem kolczastym, jak swoje małe autonomiczne państwo.
Po pewnym czasie, pewnie wiele kilometrów dalej, już na terenie Kazachstanu, wróciłem jeszcze myślami do ostatnich wydarzeń i wyobraziłem sobie turystów, tych z oświadczeń, które trzymałem w rękach, i pomyślałem, że dla tych co nie znają języka rosyjskiego, nie żyli tak jak my w tym ustroju i nie rozumieją panujących tu korupcyjnych obyczajów, że oni naprawdę musieli być przerażeni.