Belize

Meksyk-Belize 7.10.2013 r.

– Wracaj na granicę Meksykańską! – krzyczy czarnoskóry urzędnik kontroli paszportowej.
Próbowałem z nim rozmawiać, ale szybko zrezygnowałem po tym, jak zagroził, że mnie zamknie.

Ostatni dzień w Meksyku, szykuję się do wyjścia z hotelu. Idę odebrać kilka czystych koszulek, które oddałem do prania. Okazuje się, że nie są jeszcze gotowe. Nieco poirytowany siadam przy stoliku obok recepcji. Zamawiam zieloną herbatę, pyszne mleczne ciasto i nie marnując czasu uzupełniam strony www.SGGO.pl. Na osłodę oczekiwania i w pewnym sensie jako przeprosiny – deser dostaję gratis.

Tuż po godzinie 13:00 czyste koszulki czekają w recepcji. Opuszczam hotel, do granicy niespełna 10 km, więc w przeciągu piętnastu minut dojechałem na przejście graniczne.

Żadnej kontroli, podniesiona ręka wopisty, zwyczajowe pozdrowienia, jadę dalej.
Przejeżdżam most i… Welcome to Belize!
Gładko poszło – pomyślałem sobie – żadnej kontroli, normalnie jak w UE, odetchnąłem z ulgą.
Ale tu bajzel – kolejna myśl pojawia mi przez głowę, podobne wrażenie miałem, kiedy wjeżdżałem do Meksyku, ciekawe co będzie dalej?
Wśród niezliczonej ilości przygranicznych straganów i sklepików szukam drogi wyjazdowej do stolicy Belize – Belize City.

Nie udaje mi się znaleźć wyjazdu, pytam więc o drogę.
– To strefa wolnocłowa, granica jest tam – odpowiada uprzejmy facet ze stacji paliw.

Granica przypomina takie, które już niejednokrotnie w życiu widziałem.

Wchodzę do budynku zrobionego z blachy falistej. Z sufitu zwisają pożółkłe, wolno pracujące wentylatory, miejsce przypomina przejścia afrykańskie, a przynajmniej tak je właśnie pamiętam.
Przesympatyczny facet z Wydziału Turystyki, ubrany w koszulę z napisem Belize, wita mnie i informuje co w kolejnych punktach muszę zrobić, aby przekroczyć granice.
Wręcza mi mapę Belize i ściska serdecznie dłoń w geście powitania.
Przyglądam się temu uprzejmemu człowiekowi i wiem, że długo będę go pamiętał.

Podchodzę do okienka odprawy, podaję paszport, kobieta przegląda go i przekazuje od razu do drugiego okienka. Wzrokiem podążam za nią, a czarnoskóry urzędnik pyta mnie gdzie mam pieczątkę wyjazdową z Meksyku.
– Nie mam – nie było kontroli, przejechałem bez zatrzymywania się, odpowiadam.
– To wróć do nich i niech ci wstawią „wyjazd”. Inaczej nie wjedziesz do Belize.
Tłumaczę, że z Meksyku wyjechałem bez kontroli, bez “zbędnych” formalności, bez pieczątek. Urzędnik jeszcze bardziej zdziwiony wymownie informuje mnie, żebym wrócił do Meksyku.

Wracam „pod prąd” na Meksykańskie przejście graniczne.
Wypełniam formularz i chyba niepotrzebnie (a z perspektywy czasu już wiem, że na pewno) powiedziałem, że jestem w Meksyku już 25 dni. No i zaczęło się.
Zabrali mój wniosek, paszport, zostałem poinformowany, że ja i mój przyjaciel Rubicon przebywamy w Meksyku nielegalnie.
Staram się zachować zimną krew, rozmawiamy.
Spokojnie tłumaczę zaistniałą sytuację, informuję jak było, jak wyglądał mój pobyt do Meksyku, opowiadam co zwiedziłem. Pomogło.
Na tyle, że oddają mi paszport i mam ponownie próbować wjechać do Belize, nic innego nie mogą dla mnie zrobić.

No to jadę!

Czarnoskóry na przejściu w Belize jak tylko mnie zobaczył wpadł w szał i krzyczy:
– Wracaj na granicę Meksykańską!
– Bez pieczątki wyjazdowej ja Cię nie wpuszczę. Wracaj, bo Cię zamknę – ciągle krzyczy.
– Chcesz żebym Cię zamknął?

Ten miły człowiek z Wydziału Turystyki o którym już wspomniałem starał się pomóc, interweniował. Niestety bezskutecznie.

Wróciłem na granicę z Meksykiem. Pogranicznicy jak mnie zobaczyli, nie uśmiechali się na mój widok.
Belize nie chce mnie wpuścić, Meksykanie nie chcą mnie wpuścić.
Pat!

Sam już nie wiem którą godzinę trwa ten cyrk. Nie jest mi do śmiechu, siedzę w poczekalni i czekam na rozwój wydarzeń. W tak złej sytuacji jeszcze chyba w życiu nie byłem.
Jestem cicho, staram się zachować spokój na wypadek, gdyby faktycznie chcieli mnie zamknąć. Boję się.
Z drugiej strony jednak wiem, że takie przypadki, to także ich problem. Nie mogą mnie tutaj tak po prostu trzymać. Pogranicznicy muszą to jakoś rozwiązać.
Siedzę w poczekalni i czekam, jak Tom Hanks w filmie „Terminal”.

Myślą, że dostatecznie już zmiękłem, bo przychodzą z propozycją.
Zawsze się tak kończy, znam to, niejednokrotnie już to przerabiałem.
Wiedziałem że będzie kosztowało, zgadzam się, sto USD w tej sytuacji uważam za niezbyt wygórowaną kwotę.

Znowu jadę na przejście z Belize.
Na szczęście tamtego wrzeszczącego “wariata” już nie ma. Daję paszport nowej zmianie, ale od razu widzę, że to nie koniec kłopotów.
Odnoszą wrażenie, że wszyscy na tym przejściu wiedzą, że ten biały ma kłopoty i popełnił gdzieś błąd.
Nowa zmiana, praktycznie bez zaglądania do paszportu od razu informuje mnie, że „Meksy sprzedały” mi pieczątkę wjazdową, zaglądam w swój paszport, fuck!
Stoję przy okienku a zimny pot mnie zalewa, będzie problem jak cholera.
W spoconych dłoniach trzymam telefon z gotową do wysłania wiadomością tekstową, o tym, że będę potrzebował pomocy.
Tylko czy moi znajomi i przyjaciele w Polsce są w stanie mi pomóc?

Spanikowany rozmawiam, negocjuję, pięćdziesiąt mało, kolejna setka $ rozwiązuje problem.
Upragniony stempel pojawia się na stronach mojego paszportu.
Po takiej dawce stresu pozostaje jeszcze „tylko” spełnić warunki, o których wiele godzin temu wspominał miły facet z Wydziału Turystyki.

Pkt 2. „Zabrać torby z auta i udać się do kontroli.”

Nauczony doświadczeniem zdobytym w Azji, zabieram tylko jedną. Jak będą zainteresowani, to sami pofatygują się aby zajrzeć do Jeepa i reszty bagażu.
Poza tym nie wyobrażam sobie wywalania wszystkich moich rzeczy z auta.

Pkt 3. „W białym drewnianym domku, zrobić obowiązkową dezynfekcje spodu pojazdu.”
Jadę wiec do „Białego Domu”. Facet wyciąga wąż, włącza kompresor, pryska po kołach. Po robocie, ot taka dezynfekcja. Dostaję kwitek, koszt 5 USD.

Zrobiło się ciemno.
Fuck!
Miałem nie jeździć po nocy!

Pkt 4. „Okazać potwierdzenie dezynfekcji.”
Przy szlabanie pokazuję kwitek, dostaje stempel, przekraczam granicę.

Nie do wiary, nie zamknęli mnie, po tylu godzinach stresu i “walki” odechciewa się podróżowania, a przecież jeszcze tyle przede mną.
Jeszcze tylko ubezpieczenie (15 USD) i po 20:00 jestem w Belize, do Belize City 200 km, nocą.
Ciemno – to nie jest adekwatne określenie, to co mnie otacza jest …

Pędzę przez noc, bardzo szybko, wręcz na “granicy”!
… tak wyglądał dzień moich urodzin.