Mongolia

To moja druga wizyta na terytorium Mongolskiej Republiki
Pierwszy raz miałem okazję poznawać i przemieszczać się po jej terytorium w 2012 roku.
Minęło siedem lat od tego momentu.
Zauroczony bezkresem po horyzont, brakiem asfaltowych dróg, pięknymi górami oraz niewielką gęstością zaludnienia, postanowiłem zajrzeć tu ponownie.
Byłem ciekawy co na przestrzeni ostatnich lat się tu zmieniło.
Oczywiście chciałem poznać też nowe miejsca, do których wcześniej nie dojechałem.

Z naprzeciwka nadjeżdża rowerzysta, im bliżej jesteśmy tym coraz wyraźniej widzę jego zarośniętą zmęczoną twarz.
Jedzie zwykłym, czarnym rowerem, który nie wygląda na ekspedycyjny.
Zwalniam, zatrzymujemy się, nie wysiadamy, bo szalone gryzące muchy, których są tysiące w tym miejscu, nie dają nam żyć.
Przez otwarte okno, rozmawiam z kolegą.
Jest z Nowej Zelandii, jedzie sam. Widzę, jego zmęczenie i trudy podróży.
Najgorsze jest to, że nie wysiadam, nie zdarzają mi się takie zachowania.
Te gryzące much, które pojawiły się dzisiejszego dnia, naprawdę zniechęcają do wysiadania z auta.
Wręczamy rowerzyście wodę, oraz przekąski i ruszamy dalej.
Nie czuję się dobrze, wiem, że źle postąpiłem, moje zachowanie nie przystoi podróżnikowi.

Na zasłużoną karę nie czekałem zbyt długo.
Dwie-trzy minuty póżniej, jak tylko we wstecznych lusterkach przestałem widzieć Nowozelandczyka, poczułem że autem dziwnie zarzuca.
Tak, mamy kapcia w tylnej oponie. Tak zmielonego, że nadaje się tylko do wyrzucenia.
Nawet się nie denerwuję, wiem, że dostałem kare i słusznie.
Na kolejne dwie godziny stajemy się pożywką dla oszalałych, żarłocznych much.
I dobrze!